Żakiet jest typem ubrania, który
bardzo lubię. Najlepiej jeśli ma na tyle uniwersalny krój, aby założyć go
zarówno do sukienki, jak i spodni. Mimo to, w mojej szafie nie ma ich za wiele,
więc postanowiłam to zmienić i uszyć sobie taki, który spełni moje oczekiwania.
W poszukiwaniu idealnego żakietu
obejrzałam chyba wszystkie dostępne modele na stronie Burdy i zdecydowałam się
na jeden z nich. Model 107 z wydania Burda 6/2012 od razu mi się spodobał :) Chciałam, aby żakiet był odpowiedni
na wiosnę i lato, więc zdecydowałam się uszyć go z lnu w kolorze brudnego różu oraz
wiskozowej podszewki.
Żakiet powstawał w tempie slow. Od
początku miałam założenie, że będę szyła go powoli i dokładnie. Uszycie takiego
modelu wymaga już trochę wiedzy technicznej, której jeszcze mi brakuje, więc
żakiet powstawał w czasie kursu szycia, pod czujnym okiem mojej instruktorki. Dzięki
temu nauczyłam się naprawdę wiele. Wszystkie poszczególne elementy uszyłam
sama. Jednak możliwość zapytania na każdym etapie „to co teraz?” oraz rady
mojej instruktorki, zwłaszcza te dotyczące szycia rewersowego kołnierza, były
bezcenne! Na tym etapie moich umiejętności raczej nie dałabym sobie sama z nim
rady.
Podczas mojej kilkumiesięcznej
przygody z szyciem zdążyłam się nauczyć, że w szyciu często mają znaczenie milimetry,
ale przy szyciu kołnierza przekonałam się o tym szczególnie. Wielkie było moje
zaskoczenie jak okazało się, że przeszycie dwóch elementów tkaniny o milimetr za
daleko miało ogromny wpływ na końcowy kształt i wygląd wcięć w klapach
kołnierza. Nie obyło się bez prucia, ale trening czyni mistrza ;)
Samo szycie, gdy już wiedziałam
jak postępować na poszczególnych etapach, nie sprawiło mi większych trudności.
W stosunku do oryginalnego wykroju wprowadziłam drobną zmianę na plechach,
zwęziłam o około 2 cm środek tyłu, ponieważ zbytnio odstawał. Burda proponuje podszyć
ten żakiet w połowie podszewką, ja natomiast zdecydowałam się na podszycie całą
podszewką. Niestety z rozpędu wycięłam podszewkę dokładnie takiej samej
wielkości jak elementy żakietu, nie dodając zapasu na podłożenie dołu, co
skutkuje tym, że żakiet na linii pachy przy kieszeniach nieco się ciągnie, ale
na szczęście w bardzo niewielkim stopniu, co jest nieodczuwalne podczas
noszenia :)
Chyba najtrudniejszym i najbardziej
stresującym elementem podczas szycia żakietu był dla mnie moment szycia dziurki
na guzik ;) Nigdy wcześniej nie korzystałam z tej funkcji na maszynie, więc
miałam w głowie wizję, że jeśli coś pójdzie nie tak, to zepsuje cały efekt
mojej pracy. Ale nauczona doświadczeniem z szycia kieszeni w kurtce „Sean”, wykonałam kilka próbnych
przeszyć. Dopiero, gdy byłam pewna, że szycie dziurki już nie stanowi dla mnie
większego problemu, zrobiłam ją na moim żakiecie. Uff, udało się! :)
Szycie żakietu zaczęłam z końcem
stycznia, od tamtego czasu tydzień w tydzień, przez kolejne 10 zajęć pracowałam
nad jego powstaniem. Sumarycznie, szycie
zajęło mi około 25 godzin, co według mojej instruktorki jest całkiem dobrym
czasem :)
Efekt końcowy bardzo mi się
podoba! :) Jestem dumna z siebie, że udało mi się uszyć taki fajny żakiet.
Zdecydowanie jest to teraz jedno z moich ulubionych ubrań :)
A Wam podoba się mój nowy uszytek? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz